poniedziałek, 2 lipca 2012

Coś tu śmierdzi ... czyli o dystansie

Niby "nic co ludzkie nie jest nam obce", ale ostatnie upały sprawiają, że trudno być humanistą. Jak afirmować istotę ludzką, która napiera w ciasnym autobusie ogromem swego jestestwa i do tego ... tak napiszę to! ... śmierdzi! Panowie, please, myjcie się! albo używajcie silniejszych antyperspirantów! Dziś już myślałam, że wysiadę, i dosłownie i w przenośni.

A to przywiodło mi na myśl pewien eksperyment i temat rzekę - nasz osobisty, subiektywny dystans.  Stańmy sobie luźniutko. A teraz będziemy zataczać koła. Zaczniemy od największego.

Jeżeli gdzieś w promieniu około 30 metrów pojawi się znajomy, raczej nie będziemy nawiązywać z nim kontaktu. Ale z osobą w odległości od około 3,6 metra już tak (kontakt wzrokowy, a nawet słowny). To dystans publiczny. Typowy dla naszych kontaktów z osobami publicznymi. W tym przypadku długość ma znaczenie, ponieważ im dłuższy dystans, tym ważniejsza osoba :-)

Dookoła nas, w promieniu od około 1,2 do 3,6 metra rozciaga się bezpieczny dystans społeczny. W tym kręgu załatwiamy sprawy urzędowe, nawiązujemy kontakty z obcymi i niezbyt bliskimi znajomymi. Wikipedia podaje, że także mąż wracając do domu trzyma żonę na taki dystans :-)

Okrąg od 45 centymetrów do 1,2 metra (na wyciągnięcie ręki) to dystans indywidualny. W tej prywatnej sferze przebywać mogą tylko bliscy: rodzina, przyjaciele i starzy kumple. A jeżeli wtargnie tu ktoś obcy, traktujemy to jako atak i  reagujemy agresją.

Najmiejsze kółeczko wokół nas, o promieniu tylko 45 centymetrów (na wyciagnięcie łokcia), to dystans intymny, dostępny dla naprawdę najbliższych: naszych życiowych partnerów i dzieci. W tej odległości czujemy inną osobę (jej ciało, ciepło, napięcie mięśni i zapach (!). W zależności od tego, kto znajdzie się w tej sferze, nasze fizycznie i psychicznie reakcje są niebywałe.



To naprawdę ciekawe, że z dystansu, z jakim podchodzimy do innej osoby, można bardzo wiele wyczytać: czy i jakim darzymy ją uczuciem, czy czujemy się w jej towarzystwie komfortowo, bezpiecznie, jak postrzegamy inne osoby, a także w jakiej kulturze i środowisku wzrastaliśmy oraz jakie wzorce sobie przyswoiliśmy. W każdym z tych kręgów inaczej się zachowujemy, nawet inaczej mówimy. Manipulując dystansem można wpłynąć na czyjś sposób myślenia i działanie. Nawet kobiety i mężczyźni bardzo różnią się od siebie pod tym względem. Generalnie kobiety mają krótszy dystans, a i tak mężczyżni częściej naruszają naszą sferę intymną.

Warto więc przeprowadzić na sobie mały eksperyment i zmierzyć swój dystans społeczny. W tym celu przybliżamy się do jakiejś osoby na taką odległość, w jakiej czujemy się swobodnie. Zobaczycie, że kiedy będziecie zbyt blisko, poczujecie się nieswojo. Jeżeli obiekt Waszego eksperymentu ma krótszy dystans społeczny niż Wy, zacznie się cofać. Nie mogę dać gwarancji na to, że nie dostaniecie po pysku. Może lepiej poeksperymentować ze znajomym (ale pamietajcie, że badamy dystans społeczny, nie intymny :-) także bez dotykania :-) Ja robiłam ten eksperyment na szkoleniu. Facet tak przede mną uskoczył, że aż przyładował w ścianę (czy powinno mnie to martwić? pewnie to z jego dystansem coś było nie tak, co nie?).

W każdym razie w zatłoczonym środku komunikacji trudno zachować dystans. Próbujemy go powiększać jak się da, unikając kontaktu wzrokowego, odgradzając się ksiązką, czy jakimś wyrafinowanym, pochłaniającym nas całkowicie urządzeniem z monitorem lub słuchawkami. Jednak nic nie mogę poradzić na intruzów w moim obszarze intymnym. Nie będę tu pisać o czynach karalnych (chociaż i kieszonkowcy i "macanci" mi się przytrafili), ale o codzienności.

Kobitki najczęściej lustrują się wzrokiem, od stóp do głów i z powrotem. I robią to czasem bez najmniejszego skrępowania. Powieka im nie drgnie, nawet kiedy zostaną przyłapane. A mnie jest nieswojo. Nie cierpię być tak "taksowana". Nie zdarza mi się, żeby facet gapił się tak natrętnie jak niektóre kobiety. A naprawdę niczym specjalnym nie wyróżniam się z tłumu. Więc WHY?

No, a jeżeli chodzi o panów, to dobija mnie to, że ich - nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu - mało przyjemny zapach, atakuje moją sferę intymną na długo przed ich zbłąkanym łokciem czy kolanem. Gdzie w upalne dni podziewają się dbający o higienę mężczyźni metroseksualni?! Pewnie suną obok zatłoczonego autobusu swoim wypasionym cabrio ...



A pamiętacie, że swego czasu można było kupić perfumy sygnowane marką jackpot  i mieć nie tylko jackpot-owy look, ale też pachnieć jak  jackpot :-) Posłuchajcie jak brzmi sam opis perfum "Anytime" i spróbujcie poczuć ten zapach, kiedy znów zaatakuje Was spocona pacha: "Górna nuta to świeża kompozycja sycylijskich cytryn, bergamotki oraz słodyczy tropikalnych ananasów. Akcent melona i jabłek nadaje temu intrygującemu zapachowi nutę morską. Następnie rozwija się bukiet delikatnych zapachów róż, jaśminu i magnolii, tworząc serce tej ponadczasowej, eleganckiej kompozycji. Wyszukane połączenie drzewa sandałowego i różanego obejmuje bogatą nutę bazową, a bursztyn i piżmo stanowią stonowane wykończenie tego trwałego zapachu." (http://wizaz.pl/kosmetyki/produkt.php?produkt=11451) Mmmmm ...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz