środa, 25 lipca 2012

"Magic Mike" i inne potwory

Odkąd w moim życiu zagościł Mój Największy Skarb, i dopóki nie dorośnie mi On do kinowych poranków, wyjście do kina to wyjątkowa rzadkość i prawdziwe święto.

Skoro nieoceniona Babcia podjęła się nierównej walki ze śliniaczkami i pieluszkami, my czym prędzej wymknęliśmy się do kina. I choć była niedziela, godzina 11 rano, na widowni zasiadło chyba aż 9 osób!

Wyjście było spontaniczne. Nie miałam czasu zastanawiać się długo nad wyborem filmu. Skusił mnie reżyser: Steven Soderbergh, który ma na koncie Złotą Palmę za „Seks, kłamstwa i kasety video”, Oscara za „Traffic”, wyreżyserował „Ocean’s” (Eleven, Twelve, Thirteen), "Solaris", "Erin Brockovich" ...

Film "Magic Mike" reklamowany jest jako komedia (może nawet muzyczna), lekka opowieść o radosnym życiu grupy tancerzy egzotycznych. W obsadzie: Matthew McConaughey („Jak stracić chłopaka w 10 dni”), Alex Pettyfer („Jestem numerem cztery”, „Wyścig z czasem”) i Channing Tatum („I że cię nie opuszczę”, „Step Up – Taniec zmysłów”, „Wrogowie publiczni”) - zresztą podobno fabuła filmu oparta została na jego biografii.

Dla mnie film okazał się - obok "Różyczki" - najsmutniejszym filmem, jaki ostatnio widziałam. Jeżeli się wybieracie - darujcie sobie dalszą lekturę, bo mogę Wam zepsuć cały suspens, zdradzając szczegóły scenariusza. Ciekawa jestem, czy będziecie mieli podobne odczucia.

Tak, zobaczymy w filmie przystojnych facetów. I to może nawet zobaczymy ich więcej, niż miałybyśmy ochotę. Ale wkrótce okaże się, że to, co wydaje się takie ładne na pierwszy rzut oka, to blichtr, ułuda i droga do zatracenia.

Tak, będą tańczyć. Ale poza solówkami Channing'a Tatum, będzie to taniec kiczowaty, oparty na stereotypach, sztywny, bez polotu. Zresztą nie ma go w filmie zbyt dużo.

Tak, pokażą gołe tyłki. Taki job. Zresztą za którymś razem stało się to już męczące. Dla mnie zarówno ten taniec, jak i ta nagość pokazać miały upokarzanie się zarówno tych, którzy tańczą, jak i tych, które patrzą i płacą.

Kilka miesięcy z życia jednego z tancerzy, a właściwie człowieka renesansu, który żadnej pracy się nie boi, pokazuje, że nie ma "darmowych lunchów". Na pozór beztroskie życie, wypełnione niekończącymi się imprezami, odlotami i łatwym seksem, też kosztuje.

I - paradoksalnie - kobiety, które są traktowane tak instrumentalnie - okazują się najważniejsze, stają się przyczyną i skutkiem życiowych rewolucji. 

Jeżeli jest jakiś powód, żeby zobaczyć ten film, to jest nim bezapelacyjnie Matthew McConaughey. Nie bez kozery wymieniłam go jako pierwszego z obsady. Gra drugoplanową rolę Dallas'a - właściciela klubu, podstarzałego tancerza. Ale jest w tej roli ABSOLUTNIE GENIALNY. Nie wiem jak on to robi. Jest jednocześnie zjawiskowy i odrażający. Supermęski i zniewieściały. Błyszczy, zachwyca, porywa, irytuje, wkurza, odpycha. Raz wydawało mi się, że jest szalony albo na nieustannym haju. Potem, że to wyrachowany, wytrawny gracz. Natchniony narcyz. Matthew nie zawahał się pokazać zarówno nago, jak i w "gejowskim", obciachowym odzieniu. Powaliła mnie jego żółta, obcisła, przykusa koszulka na treningu (nawet miałam Wam tu wkleić jego zdjęcie w tej koszulce, ale chyba jednak nie chcę go takim zapamietać). Oskar! Oskar! Oskar!

Na koniec przyjacielska rada: nie wybierajcie się na ten film na pierwszej randce. Wasz facet może odchorować zdecydowaną przewagę gołych męskich tyłków nad powabnymi, nagimi, damskimi biustami.  

O Miłości Mojego Życia! Następnym razem Ty wybierasz film. I może być o inwazji potworów z kosmosu, wyścigach samochodowych, największej w historii nowożytnej bitwie morskiej, a nawet o boksie. Złego słowa nie powiem. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz