niedziela, 7 października 2012

Całkiem serio

Podczas takich "eventów" jak Szaleństwo Zakupów kryzysu nie widać. Podobno kryzys omija duże miasta. Tym dziwniejsze jest to, co mi się dziś przydarzyło.
 
Rano obejrzałam odcinek "Kobiety na krańcu świata" Martyny Wojciechowskiej (niewtajemniczonym wyjaśniam, że jest to cykl reportaży w telewizji TVN). Nagrałam go sobie, ponieważ akurat ten odcinek był o przytułku dla wdów w Indiach.  
 
Przy okazji polecam znakomity film "Water" z 2005 r. To historia wielkiej miłości i przejmujący dramat społeczny. Choć wyprodukowany przez Kanadyjczyków, to z gruntu indyjski. Stworzyła go, w oparciu o własny scenariusz, reżyserka o indyjskich korzeniach - Deepa Mehta. Film jest piękny i poruszający. Opowiada o życiu wdów indyjskich w aśramie w Waranasi w Indiach w 1938 r. Jedna z nich ma tylko 8 lat, a mimo to jej życie kończy się wraz ze śmiercią dużo starszego małżonka. Bo to, że mąż umiera jest podobno winą wdowy. Godna kobieta powinna popełnić sati, czyli spłonąć na stosie pogrzebowym męża, aby nie przynosić hańby i nieszczęścia rodzinie. Mimo oficjalnego zakazu sati, ludzie nadal traktują wdowy (z ogolonymi głowami, w białych szatach żałobnych) jak niedotykalnych. Nieszczęście może przynieść nawet cień wdowy.  
 
 
kadr z filmu "Water" ze strony: http://chaodegold.multiply.com/journal
 
Nie mogę zrozumieć, jak rodzina może wyrzucić wdowę (która jest przecież też czyjąś siostrą, synową, matką, babką) na ulicę, żeby tam czekała na śmierć. Już cieszyłam się, że żyjemy w innym kraju, kiedy ktoś cicho i delikatnie zapukał do moich drzwi.
 
Na progu stała malutka, chudziutka staruszka, która powiedziała, że siądzie na schodku pod drzwiami i zaczeka, bo jakbym miała coś gotowanego, to ona jest głodna. Zdarzyło mi się to pierwszy raz, więc przyznam, że miałam trochę obaw zapraszając ją do środka. Smakowały jej ziemniaczki, z pieczonego schabu wyjadła śliweczki, bo samo mięsko za twarde na te kilka zębów, na wynos zapakowałam jej całe nasze ciasto. Może to i brzmi trochę zabawnie, ale wierzcie mi - kiedy bez patosu i szczerze opowiadała o swoim życiu - wcale nie było mi do śmiechu. Jak taka stara, schorowana kobieta może zostać zupełnie bez środków do życia, bez domu, bez nikogo i żebrać o jedzenie? Coś tu jest bardzo nie tak. Bo to nie był jakiś "element" z "marginesu", ale zwyczajna, miła kobieta, tylko, że bardzo nieszczęśliwa.
 
Chyba powinnam się cieszyć, że trafiła właśnie do mnie. Bo przecież piętro niżej mogła spróbować kuchni mongolskiej, a jeszcze niżej zjeść u Chińczyka. A jednak to mnie sprowadziła na ziemię.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz